Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, w jakie zwierzę chcielibyście się zamienić, gdybyście mogli? A czy zastanawialiście się, w jakie zwierzę chcielibyście się zmienić, gdybyście musieli? Jeśli od zawsze lubiliście wodę i morski krajobraz, rozważcie kandydaturę homara. Homary dożywają nawet stu lat, to mnóstwo czasu na znalezienie swojej drugiej połówki. Zastanówcie się poważnie; w świecie, który obsesyjnie dąży do łączenia przedstawicieli każdego gatunku w pary, długowieczność wydaje się jedną z największych zalet przy poszukiwaniu idealnego partnera.
W każdym razie David (Colin Farrell z brzuszkiem i bujnym wąsem) jest tego zdania. Po rozstaniu z żoną, bohater musi zarejestrować się jako singiel w hotelu, w którym ma szansę znaleźć nową wybrankę serca. Ma szansę, ale tylko przez czterdzieści pięć dni – jeśli po tym czasie nadal będzie sam, zostanie zamieniony w zwierzę. Zasada to surowa i ściśle przestrzegana; do hotelu David przybywa z bratem pod postacią psa, któremu kilka miesięcy wcześniej nie udało się wydostać ze stanu singielstwa. Istnieje jeszcze kilka hotelowych zasad – brak rzeczy osobistych (każdy dostaje identyczny zestaw ubrań i dodatków, odpowiednich na porę dzienną i wieczorową), zakaz masturbowania się (kara: przypalenie dłoni sprawczej w tosterze), obowiązek uczestnictwa w organizowanych przez ośrodek wieczorkach i szkoleniach, oraz w polowaniach na ukrywających się w lesie „samotników” – członków ruchu oporu, sprzeciwiających się panującej dyktaturze miłości.
W wyborze odpowiedniego partnera, nie wolno zapomnieć o jednej ze spraw najbardziej istotnych – zgodności dwójki ludzi pod względem podobieństw charakterów, gustów i zainteresowań. Czy często miewasz krwawienie z nosa? Znasz niemiecki? Utykasz na jedną nogę? Ja też! Możemy być razem. Pamiętaj, nie możesz markować podobieństw między nami – jeśli to wykryję i naskarżę na ciebie, możesz zostać zmieniony w zwierzę, którym nikt nie chce być. Takiego losu pragnie uniknąć David, wybierając partyzanckie życie „samotnika”, jednakże i tu zobowiązany jest przestrzegać rygorystycznie sformułowanego kodeksu – prawo bytu otrzymują single i onaniści, za to na zakochanych czekają kary znacznie cięższe, niż toster. Pech chciał, że właśnie tu David spotyka kobietę (w tej roli Rachel Weisz), która, jak on, jest krótkowzroczna…
Reguły gry w świecie Davida są jasne – albo jesteś w związku, albo nie powinieneś istnieć. Automatycznie podejrzani i szczegółowo legitymowani stają się ludzie samotnie poruszający się po centrum handlowym. Gości hotelowych przekonuje się o absolutnej wartości życia we dwoje, poprzez eksperyment dydaktyczny – używanie do codziennych czynności tylko jednej ręki. Giorgos Lanthimos, reżyser „Lobstera”, funduje widzom groteskowy obraz świata, który oszalał na punkcie pewnego trendu. Rzeczywistego trendu, którego nie zdołało wykorzenić lansowane w ostatniej dekadzie bycie singlem. „X jest z związku z Y”, ogłasza Facebook, rozpowszechniając radosną nowinę wśród wszystkich znajomych szczęśliwej pary. „Podaj swoje preferencje względem partnera. Znajdziemy osobę najbardziej pasującą, do Twojego profilu” – czytamy instrukcje na portalach randkowych. Mimo rozkosznej lekkości bytu, nieskrępowanej niczym wolności, nieograniczonej możliwości samorozwoju – czujemy się dziwnie nieswojo, pozostając wśród znajomych jednym z nielicznych „niesparowanych”. Singlowanie przemienia się w rodzaj psychicznego gniecenia także na imprezach rodzinnych, gdy pytania z rodzaju „No jak tam, masz kogoś?” nie pozostawiają wiele wątpliwości względem „klasycznego”, oczekiwanego modelu życia.
„Lobster” nie jest kinem łatwym. Dialogi wydestylowanych z emocji bohaterów śmieszą sztampowością i banalnością treści. Komicznie absurdalne zdania wypowiadane są z kamienną powagą oblicza, ludzkie głosy przypominają często komputerowe syntezatory, a postacie mają w sobie pewien automatyzm robotów z domieszką lunatycznej senności. Każdorazowo śmiech wzbudza w widzach „Lobstera” poczucie grozy, każde w końcu przerysowanie ma u podstawy zjawisko prawdziwe. Rzeczywistość zaprogramowana na jeden konkretny cel – szeroko pojętą „miłość” – wyjaławia wszelkie uczucia. Lanthimos zaprasza do kontemplowania kolejnego świata totalitarnego, za nadrzędną zasadę przyjmującego nie wielkie mity państwotwórcze, lecz szczęście małżeńskiego pożycia. Jak wiadomo, system totalitarny za dobre wynagradza, a za złe karze – eliminuje się ludzi „dysfunkcyjnych” społecznie. Dyktat miłości jednakże nie jest na tyle okrutny, by zabijać – przemiana w dowolnie wybrane zwierzę ma być tylko nauczką. Poza tym jakże pożyteczne i życzliwe to rozwiązanie – naturalny popęd, kierowany zwierzętami, zapewni byłym singlom partnera życiowego.
„Lobstera” obejrzeć należy. Należy, bo takiego filmu jeszcze nie widzieliście; motyw miłości w sztuce filmowej zdaje się wyeksploatowany od bardzo dawna i do granic (nie)możliwości, tu jednak wypada świeżo i oryginalnie. Grecki reżyser nie mówi może niczego nowego – poszukiwanie miłości (a może „miłości”), miłość, jako warunek przetrwania, miłość zakazana, kochankowie skłóceni ze światem… Było. Ważne, jak Lanthimos o miłości mówi. Film płynie powoli i refleksyjnie, nawet bieg uciekającego przed gniewem partnerki Davida wydaje się zautomatyzowany i nie dość prędki. Ujęcia utrzymane w wypłowiałej, szarawej kolorystyce, współtworzą klimat anemicznej uczuciowości. „Lobstera” się przeżywa, jak przeżywa się każdy film, dotykający emocji najbardziej dla ludzkości podstawowych. Przeżywa się jednak inaczej, jak przystało na czarną komedię; Giorgos Lanthimos drwiącym głosem wytrąca z poczucia kinowego bezpieczeństwa. Zmusza do myślenia. Boleśnie wręcz intryguje. Systematycznie pozbawia nadziei na „żyli długo i szczęśliwie”. Pozostawia widzów z wieloma wątpliwościami oraz pytaniem o szereg „powinności”, narzucanych przez naszą rzeczywistość (a ściślej – rzeczywistość świata zachodniego), oficjalnie hołdującej zasadzie „bądź, kim chcesz”. Bądź, kim chcesz, pamiętaj jednak, że możesz skończyć, jako homar.
Post your comments